Nasza Loteria NaM - pasek na kartach artykułów

Czy szpital naraził pacjentkę? To rodzina walczyła o jej życie?

Paulina Śliwa
Paulina Śliwa
Pacjentka szpitala w Szamotułach wraca już do zdrowia, ale sama nie chce się wypowiadać. Pragnie być tylko przy dziecku
Pacjentka szpitala w Szamotułach wraca już do zdrowia, ale sama nie chce się wypowiadać. Pragnie być tylko przy dziecku Adam Wojnar/zdjęcie ilustracyjne
Według rodziny szamotulski szpital naraził ciężarną kobietę nawet na utratę życia. Władze szpitala zapewniają jednak, że wszelkie normy zostały zachowane, a lekarze wywiązali się ze swojej roli. Dla kobiety i jej dziecka wszystko szczęśliwie się skończyło. Kto ma rację?

W sytuacji, którą dzisiaj opisujemy, trudno mówić o podmiotowym traktowaniu pacjenta. Przed kilkoma tygodniami do szpitala w Szamotułach trafiła pacjentka w 32. tygodniu ciąży z odklejonym łożyskiem. Rodzina twierdzi, że przez pracowników szpitala została potraktowana lekceważąco, a to mogło doprowadzić nawet do utraty życia. Władze szpitala zapewniają, że lekarze wywiązali się ze swojej roli.

Według rodziny do zaniedbań doszło już na izbie przyjęć, ponieważ żaden ginekolog nie przyszedł, by zainteresować się osobą, która przyjechała z bólem i wymiotami. – Została przez pielęgniarza odwieziona do windy szpitalnej. Nie do windy, która prowadzi na odział położniczy, ponieważ była zepsuta! Pacjentka miała zagrożenie życia, ponieważ odklejało się łożysko, ale z ogólnej windy szpitala musiała pokonać 3 schody. W takim stanie powinna leżeć i nie ruszać się, ale mimo że cierpiała z bólu, wykonała polecenia pielęgniarza i weszła po schodach – mówi członek rodziny pacjentki, który pragnie pozostać anonimowy. Poród przebiegł dobrze, ponieważ – jak relacjonuje rodzina – pojawił się lekarz dyżurujący i uratował pacjentce i dziecku życie, a pielęgniarki i położne stanęły na wysokości zadania.

Dziecko zostało przewiezione do szpitala w Poznaniu, a kobieta w ciężkim stanie pozostała na oddziale położniczym, gdyż – jak dodaje nasz rozmówca – na intensywnej terapii nie było miejsca. To nie był koniec problemów zdrowotnych młodej matki. Następnego dnia okazało się, że ma siny brzuch. Trafiła na stół operacyjny, odbyła się kolejna operacja. – Operacja trwała 3 godziny, kobieta wróciła ponownie na oddział położniczy, a my usłyszeliśmy, że wyniki się poprawiły i może tam pozostać. Anestezjolog miał kontrolować jej stan. Był piątek, dusiła się, nie mogła oddychać i była napuchnięta. Usłyszeliśmy, że to normalny stan, ponieważ przeszła dwie operacje w krótkim czasie – dodaje rozmówca. Następnego dnia jej stan nie uległ jednak poprawie.– Lekarz uspokajał, że to stan ciężki, ale stabilny. Widzieliśmy jednak, że czuła się coraz gorzej (dalej nie mogła oddychać, dusiła się, była bardzo napuchnięta ). Pielęgniarki ją posadziły na łóżku i tak siedziała od godziny 14.00 do wieczora. Przez cały czas się dusiła, mieliśmy wrażenie, że szpital ją zaniedbał, więc sami konsultowaliśmy się z innymi lekarzami z Poznania, Warszawy. Pacjentka miała podany profilaktycznie antybiotyk, który całe szczęście zadziałał – opowiada zbulwersowana rodzina.

W międzyczasie miało dojść do kłótni między internistą, anestezjologiem, a ginekologiem – na oczach członków rodziny.– Każdy lekarz mówił coś innego. Nie rozumieliśmy, o co w tym wszystkim chodzi. Lekarze zrzucali winę jeden na drugiego, bo nikt nie chciał wziąć odpowiedzialności. Może prześwietlenie płuc można było zlecić w dzień, a nie nocą, gdy rodzina była zaniepokojona? Czy należy tak postępować z człowiekiem? Czy należy w szpitalu wręcz zmuszać lekarzy do pracy? – rozmówca mnoży pytania.

Zastępca Dyrektora ds. Lecznictwa Andrzej Leja przyznaje, że sytuacja była ciężka, ale została opanowana. – Już przed przybyciem do szpitala doszło do całkowitego oddzielenia łożyska. Kobieta została przyjęta z podwójnym zagrożeniem życia. Prawdopodobieństwo powikłań zawsze istnieje. Jednak to, że kobieta żyje, to zasługa oddziału, a lekarze wywiązali się ze swojej roli . Jeśli rodzina ma uwagi, proszę o złożenie ich na piśmie – mówi Leja, który pytany o popsutą windę, odpowiada: – Niestety, sprzęt też czasem ulega awarii.

Rodzina zapowiada, że podejmie dalsze kroki. – Być może ten artykuł pomoże innej pacjentce, która nie ma nazwiska lekarskiego i nie ma rodziny, która o nią zawalczy! Dziś być może to my uratowaliśmy jej życie. A może jutro kolejny lekarz pomyśli, by jednak zadbać o pacjenta – zastanawiają się najbliżsi kobiety. I trudno nie przyznać im racji. Bo –całkiem możliwe przecież – że wszystkie procedury zostały w tym przypadku zachowane i nie będzie z tego prokuratorskiej sprawy. Nie od dziś wiadomo natomiast, że nie wszyscy traktowani są w szpitalach równo. Jednak czy trzeba przypominać lekarzom, że powinni kierować się przede wszystkim dobrem pacjenta, współczuciem, zrozumieniem? I czy musi robić to jego rodzina?

emisja bez ograniczeń wiekowych
Wideo

Dziennik Zachodni / Wybory Losowanie kandydatów

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera
Wróć na szamotuly.naszemiasto.pl Nasze Miasto