Nasza Loteria NaM - pasek na kartach artykułów

Kaźmierz. Czasy wojenne we wspomnieniach Andrzeja Mikołajczaka [ZDJĘCIA]

Magda Prętka
Magda Prętka
Joanna Mikołajczak wraz z kuzynkami i rodzeństwem: półtorarocznym Edwardem i Andrzejem
Joanna Mikołajczak wraz z kuzynkami i rodzeństwem: półtorarocznym Edwardem i Andrzejem Archiwum Andrzeja Mikołajczaka
Jedli marmoladę z brukwi, mleko dawała przygarnięta, bezpańska koza. Chodzili w połatanych rzeczach, ale zawsze czyści. Wojna była dla nich okresem trudnym, związanym z ciężką pracą i wyczekiwaniem powrotu ojca. Mieli jednak siebie. Pochodzący z Kaźmierza Andrzej Mikołajczak wspomina dziś te czasy

Andrzej Mikołajczak: ocalić rodzinną historię od zapomnienia

Andrzej Mikołajczak jest jednym z 8 dzieci Stanisława i Balbiny (Mikołajczakowie mieli 2 córki – Marię i Joannę, synów – Franciszka, Henryka, Alojzego i Andrzeja oraz Edwarda i Zygmunta, którzy urodzili się po wojnie; Franciszek natomiast zmarł bardzo wcześnie) . Urodził się w Kaźmierzu, w środku wojennej zawieruchy. Choć niemalże całe dorosłe życie związał z Warszawą, gdzie mieszka do dziś, nie zapomniał o swojej Małej Ojczyźnie. Wspomina ją z nostalgią, często z niewysłowionym bólem serca. Wojna nie oszczędziła jego rodziny, równie trudny dla Mikołajczaków był okres komunizmu.

Mimo to pragnieniem pana Andrzeja jest ocalenie rodzinnej historii od zapomnienia. Dzięki udostępnionym przez niego materiałom mogliśmy przedstawić już losy jego ojca – powstańca wielkopolskiego, uczestnika wojny polsko – bolszewickiej. Ale postać Stanisława Mikołajczaka jeszcze nie raz powróci we wspomnieniach syna. Również dzisiaj – podczas smutnego, lecz ważnego zarazem powrotu do czasów II wojny światowej.

ZOBACZ RÓWNIEŻ: STANISŁAW MIKOŁAJCZAK - WALECZNY POWSTANIEC Z KAŹMIERZA

Okres wojenny we wspomnieniach Andrzeja Mikołajczaka

29 sierpnia 1939 Stanisław Mikołajczak otrzymał od posłańca kartę mobilizacyjną do stawienia się w jednostce wojskowej w Baranowiczach na Polesiu. Miał tam dotrzeć pociągiem jadącym z Poznania. Niemcy wyprzedzili jednak Polaków – gdy Mikołajczak dotarł do stolicy Wielkopolski, transporty zostały już wstrzymane. Wrócił do domu, pokonując pieszo ponad 30 kilometrów. Do listopada 1941 roku pracował w swoim gospodarstwie rolnym w Kaźmierzu. Choć rodzina żyła w ciągłym strachu o każdy kolejny dzień, była razem.

Andrzej Mikołajczak wspomina opowieści matki i starszego rodzeństwa, dotyczące wybuchu II wojny światowej i nowej rzeczywistości, w której przyszło im żyć.

- 1 września o godzinie 5.00 rano huk samolotów postawił całą rodzinę na nogi. Niebo było od nich czarne. Leciały na Poznań, może dalej. Niemcy szybko weszli do Kaźmierza i przejęli władzę. Rządził tu Schmidt. Zabrał materiały budowlane, jakie rodzice zgromadzili na budowę nowego domu. Miały posłużyć do budowy siedziby gestapo. Schmidt jednak kłamał, gdyż siedzibę gestapo „urządził” w swojej kamienicy, a zabrane materiały spieniężył. Błyskawicznie przejęto magistrat, a obwieszczeniami wprowadzono ostre zarządzenia. Wszystkie produkty były pod kontrolą Niemców – kontyngenty mleka, mięsa itp. - wszystko szło do niemieckiego wojska. Za zabicie świni lub cielaka mieszkańcom groziła śmierć. Zamknięto kościół, który zamieniono na magazyn zboża. Szanowanego ks. Faustmana wywieziono do obozu koło Dachau. Dzięki Bogu przeżył i wrócił do Kaźmierza. Był wspaniałym i bardzo cenionym duszpasterzem – opowiada pan Andrzej.

Na świat przyszedł w listopadzie 1941 roku. 9 dni przed jego urodzeniem rodzinę deportowano. W pamięci rodziców i starszego rodzeństwa obraz tego wydarzenia był żywy przez wiele długich lat.

- 7 listopada 1941 roku do domu przyjechało gestapo. Rodzice z rodzeństwem mieli 15 minut na spakowanie się i wyjście z domu na drogę prowadzącą do stacji kolejowej w Kaźmierzu. Na bagaż składało się tylko co, to można było chwycić w ręce. Niemcy zaczęli strzelać do gołąbków mojego brata. Bracia płakali. Nasze gospodarstwo zajął sąsiad – Niemiec o nazwisku Lust. Mieliśmy 2 stawy, więc gospodarstwo bardzo mu się podobało. Później w naszym domu urodziła się trójka jego dzieci – opowiada Andrzej Mikołajczak – Mamę idącą w kierunku stacji kolejowej dostrzegł niemiecki policjant, który zauważył, że jest w zaawansowanej ciąży. Zapytał ojca, czy ma on w Kaźmierzu jeszcze jakąś rodzinę. Odpowiedział, że ma matkę – Józefę, która posiada pokój z kuchnią. Niemiec zadecydował: kuchnia jest od dziś twoja – opowiada pan Andrzej.

W ten sposób rodzina Mikołajczaków uniknęła wywózki. Nie mogła jednak wrócić już do swojego domu. Do końca wojny, w 7 osób mieszkali w kuchni o metrażu 15m2. To właśnie tam urodził się Andrzej.

"Jedliśmy marmoladę z brukwi. O mięsie nie było mowy"

Matka, Balbina bardzo szybko musiała podjąć pracę – skierowano ją do jednego z gospodarstw w Kaźmierzu, zajętych przez Niemców. Ojciec rozpoczął pracę w miejscowym młynie – każdego dnia woził wyprodukowaną w nim mąkę do Poznania, przemierzając Młodasko, Grzebienisko, Buk.

- Wstawał o 3 rano, szedł futrować konie, a gdy wracał budził mnie na śniadanie – na kaszkę. Czasami udawało mu się dokonać handlu zamiennego – od piekarzy z Poznania dostawał trochę boczku, który mama w nocy przesmażała na „kurierku” stojącym w rogu za szafą – wspomina Andrzej Mikołajczak – Żyliśmy w strasznych warunkach. Jedliśmy marmoladę z brukwi i buraków, ziemniaki były rarytasem. O mięsie nie było mowy. Czasem udało się zjeść smalec ze skwarkami. Naszym żywicielem była też koza. Brat Alojzy - niezwykle przedsiębiorczy, zaradny i bardzo odważny przyprowadził pewnego dnia bezpańską kozę, która błąkała się po okolicy. Karmił ją, a ona zawsze dawała nam mleko, nawet pół litra – mówi z uśmiechem pan Andrzej.

Z ogromnym sentymentem wspomina starsze siostry – Marysię i Jasię, które często zastępowały mu rodziców, gdy ci musieli ciężko pracować.

- Wszyscy, mimo palącej i skwierczącej biedy co wieczór byliśmy myci i kąpani. Chodziliśmy czysto ubrani i zadbani - w połatanych rzeczach, ale zawsze czyści – wspomina.

Ojciec ciężko pracował u Niemców

W opowieściach rodzinnych utrwaliła się również relacja z dramatycznego wydarzenia – egzekucji. Wiąże się z nim postać pani Musiałowej, która zarówno przed wojną, w jej czasie, jak i po zakończeniu działań, pomagała kaźmierskim kobietom podczas porodów. Pewnego dnia Niemcy znaleźli na jej strychu sztucer i kazali natychmiast rozstrzelać. Gdy stanęła przed plutonem egzekucyjnym dostrzegł ją przejeżdżający nieopodal miejscowy Niemiec. Musiałowa odbierała poród jego dzieci. W ostatniej chwili uratował ją przed rozstrzelaniem.

Stanisław Mikołajczak pracował w młynie do końca 1944 roku. W grudniu, przy 22-stopniowym mrozie młynarz Mosmann kazał mu wywieźć go wraz z rodziną pod holenderską granicę, gdzie mieszkali ich bliscy. Dzieci Mosmanna niestety nie przeżyły tej podróży. Mikołajczak natomiast trafił w ręce Niemców – skierowano go do jednego z gospodarstw rolnych, gdzie do końca wojny pracował na roli u dwóch Niemek.

- Miejscowy Hitlerjugend ostrzeliwał z czego mógł amerykańskie bombowce lecące bardzo nisko na Zagłębie Sarry i Berlin. Amerykanie w odwecie kilkakrotnie bombardowali tę okolicę. Tato zrobił sobie w betonowym końskim korycie swojego rodzaju schowek, do którego chował się w trakcie bombardowań i tam też spał. Po zakończeniu działań wojennych ojcu oferowano przejęcie gospodarstwa, lecz odmówił. Otrzymał za to konia „Kasztana” i piękny francuski wóz na dużych kołach. Niemki podarowały mu także 2 silniki elektryczne, jeden spalinowy i jedzenie. Tak wyposażony wyruszył z powrotem do ukochanej żony, dzieci i kraju. Na Odrze jednak Rosjanie wszystko mu zabrali, a jako rekompensatę włożyli na wóz parę skrzyń sukien z cekinami, chyba z teatru, a do tego buty na wysokich obcasach, modele żaglówek i różne zabawki – opowiada Andrzej Mikołajczak.

Wyczekiwany powrót ojca do Kaźmierza

Każdego dnia wyglądał ojca na drodze. Rodzina ani na chwilę nie wątpiła w to, że Stanisław wróci do Kaźmierza.

- Jednego dnia stoję przy drodze, piękna pogoda, czekam. Nagle cała okolica w kurzu – podjechała ciężarówka pełna żołnierzy. Kierowca woła do mnie: synku, to domy Mikołajczaków? Mówię, że tak. On na to: kartka od taty. Była cała wygnieciona, a w niej słowa ojca: Stoję na Odrze. Niedługo będę. Stanisław. Proszę sobie wyobrazić co to była za radość w domu. Wszyscy płakaliśmy! – wspomina ze wzruszeniem – Gdy dziś myślę o tamtych czasach, to przywołuję obraz odmawianego różańca i modlitwy. Wiara trzymała nas wszystkich razem, trzymała nas przy życiu – kwituje.

Ojciec wrócił do Kaźmierza wraz z końcem maja 1945 roku. Mikołajczakowie znów zamieszkali w swoim starym domu i wreszcie mogli cieszyć się wolnością – cieszyć się rodziną w komplecie. Niestety na krótko. Władza komunistyczna zaczęła wprowadzać nowe porządki. O tym napiszemy jednak następnym razem.

od 12 lat
Wideo

Protest w obronie Parku Śląskiego i drzew w Chorzowie

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera
Wróć na szamotuly.naszemiasto.pl Nasze Miasto